30.01.2012

„Z otchłani” Zofia Kossak





Zofia Kossak to pisarka dziś już nieco zapomniana, rzadko czytana, przerzucona do „rupieciarni historii”[1]. W chwili obecnej z jej książek znam tylko jedną - wspomnienia z Birkenau pt. „Z otchłani”.

Od pisarzy, którym udało się opuścić obozy koncentracyjne, oczekiwano, że podzielą się z czytelnikami swoimi przeżyciami. Kossak bardzo skrupulatnie spełniła tę powinność i już w roku 1946 wydała książkę, w której nie tylko opisała obóz, ale też, jako osoba mocno wierząca, pokusiła się o wyjaśnienie, jak doszło do tego, że Bóg dopuścił do istnienia obozów koncentracyjnych. Te wyjaśnienia i komentarze to najsłabsza część książki, bo mówiąc oględnie, są po prostu bzdurne. „W otchłani” czytałam więc z mieszanymi uczuciami: irytacja przeplatała się ze wzruszeniem. 

Styl Zofii Kossak nieraz ociera się o grafomanię, bywa pełen patosu i napuszony, ale czasami urzeka celnym słowem, niezamierzonym humorem językowym, plastycznym opisem, pełnym rozmachu porównaniem. Zobaczcie, jak wstrząsająco i obrazowo odmalowała wygłodzone postacie:
„Na wolności nikt nie wyobraża sobie, że można dojść do takiego stopnia wychudzenia. Kości biodrowe sterczały, podobne skrzyżowanym i do góry odwróconym łopatom, kręgosłup zdawał się leżeć na zewnątrz ciała jak sękaty drąg, zeschłe kłącze dzikiego irysu. Zapadły brzuch był niemal przyschnięty do krzyża, pod obojczykami skóra prześwitywała niby błona nietoperza, uda widziały się szczuplejsze od łydek (bo łydki mają dwa piszczele, udo jeden), kolana sterczały niby potworne huby na drzewie, twarz o zapadłych policzkach, zaostrzonym trupio nosie i wysuniętych na przód zębach, głowa osadzona na szyi cienkiej jak u ptaka... Takie szkielety, żywe modele anatomiczne, chodziły, pajęczymi, okropnymi, podobnymi do szponów dłońmi kostuchy chwytały się krawędzi prycz, by nie upaść”[2].
Odniosłam wrażenie, że Zofia Kossak nie była stworzona do tego typu reportażowej literatury. Wzdragała się przez opisaniem niektórych scen, z drugiej strony czuła, że bez nich relacja byłaby niepełna, nierzetelna. Problem stanowiło słownictwo. Autorka nie zdobyła się na to, by dosłownie przytoczyć plugawe wyrazy, jakie słyszała w obozie, i starała się je zastąpić innymi, łagodniejszymi.
„Kulfony śmierdzące! Cholery jasne! To tu modły jakieś odprawiacie, a do roboty was nie ma?! Mówiła arbeitzerka, jak uciekałyście! Ja wam pokażę! A modlić się tutaj nie wolno. - Nie modliłyśmy się. - Ruhe pysk! Trzymaj gębę! Raus! Prędzej! Wszytskie raus! (Uwaga: w łagrze słowo »kulfon« nie było w użyciu. Do kobiet Polek zwracano się stale z innym plugawym i wstrętnym wyzwiskiem. Autorka nie zamierza posuwać autentyzmu tak daleko, by zapaskudzać książkę, i postanawia wszędzie w zastępstwie umieszczać słowo «kulfon«. Ale to było tamto słowo. Tamto hańbiące określenie słyszało się od rana do wieczora)”[3].
W swojej pierwszej warstwie „Z otchłani” podobne jest do wielu innych książek o tej tematyce. Zaczyna się opisem koszmarnej podróży, kiedy transportowane z Pawiaka Polki jeszcze nie wiedziały, co je czeka, pozwalały sobie na optymizm i chwaliły się swoją odpornością na tortury. I tylko czytelnik wie, że ta radość wkrótce zgaśnie, a większość kobiet umrze. Potem w kolejnych rozdziałach przedstawione zostają różne sceny z codzienności obozowej: wrzucanie do ognia żywego sześciolatka, apele i zabijanie wszy, skamlanie o wodę na rewirze oraz wizyty w ustępie. Dante, opisując swoje piekło, wykazał się słabą wyobraźnią, stwierdziła Zofia Kossak. Rzeczywiście, nie sposób nie przyznać pisarce racji.

We wspomnienia autorka wplotła szatana, anioły płaczące nad Niemcem oraz pochwałę katolicyzmu. Według niej osoby wierzące lepiej były przygotowane do głodowania, bo już niejednokrotnie pościły w dni wyznaczone przez Kościół, lepiej też wytrzymywały złe warunki, bo chroniła je modlitwa przyjaciół i bliskich.
„Gdyby przeżycie lagru było ponad siły, toby Bóg tego nie żądał, bo On wie, na ile nas stać. A skoro żąda, to znaczy, że wytrzymać można... Wierzę, o Boże mój, że nic mnie nie spotka, czego byś mi od wieków nie przeznaczył, nie zasądził i do moich sił nie dostosował”[4].
Zofia Kossak ze swoimi wspomnieniami została dobrze przyjęta przez ówczesne środowisko katolickie, ale zaatakował ją Tadeusz Borowski, krytykując za przeinaczenie faktów, za wprowadzenie do lagru sił nadprzyrodzonych oraz za to, że nie wyznała, co sama robiła w tym trudnym czasie. Istotnie, Zofia Kossak nie napisała, czy należała do tych, które organizują i otrzymują paczki, czy też głodowała i zachowywała się szlachetnie wobec innych więźniarek. 
„Fantazjuje w każdym niemal zdaniu, za to jednak usilnie stara się zaopatrzyć swą relację w obfite naddatki literackie, sprawiając swą pretensjonalnością makabrycznie wrażenie na przygodnym czytelniku, który przygodnie również był w obozie Auschwitzu. Pomyłki autorki rozciągają się od warstwy słownej i poprzez dowolne interpretowanie faktów sięga do absurdalnych pomysłów historiozoficznych. (...) Wracając do pani Kossak chciałbym sklasyfikować ją lapidarnie jako książkę złą i fałszywą, a przede wszystkim – beznadziejnie słabą literacko. Po prostu pamiętnik Alicji z krainy czarów”[5].
Tak napisał o niej Tadeusz Borowski. I miał rację.

---
[1] Zofia Kossak, „Z otchłani”, wyd. Pax, 1958, str. 246. 
[2] Tamże, str. 213. 
[3] Tamże, str. 48. 
[4] Tamże, str. 193. 
[5] Tadeusz Borowski, „Alicja w krainie czarów”, „Pokolenie” nr 1/1947. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz