30.01.2012

„Ja, pani woźna” Ewa Ostrowska


Powieść Ja, pani woźna należy do słabszych pozycji w dorobku Ewy Ostrowskiej. Główną bohaterką jest opuszczona przez męża Katarzyna, która pewnego dnia traci dobrą pracę i po wielu staraniach obejmuje posadę woźnej w łódzkiej szkole z wynagrodzeniem 800 złotych miesięcznie. Poziom życia Katarzyny gwałtownie się obniża, dochodzi do tego, że kobieta nie ma do jedzenia nic oprócz suchego chleba. Do syta najada się jedynie w ciągu weekendów spędzanych u przyszywanej babci. Czuje się tak głodna, że pożera po cztery kotlety w czasie jednego posiłku; skusiłaby się i na piąty, gdyby syn nie przywoływał jej do porządku. Chudnie w zastraszającym tempie. Ale nie rozczula się nad sobą, bo jej motto życiowe brzmi: ja mogę głodować, jednak synusiowi niech niczego nie zabraknie. Ani najnowszych gier, ani doładowań do komórki, ani markowych ubrań. A syn jest rozczarowany i rozwścieczony nową pracą matki, czuje się zdegradowany społecznie, obwinia też ją o odejście ojca. 

Z Katarzyną trudno się identyfikować, bo jest to kobieta skrajnie lekkomyślna. Nie walczy o alimenty ani o prawa do mieszkania. Wykazuje wielką niefrasobliwość w sprawach tak finansowych, jak i wychowawczych. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego całą odprawę wydała na kosztowny nowy komputer i najnowsze gry. Dziecko mogłoby przecież spędzać czas przy starym komputerze, a pieniądze przydałyby się na wyżywienie. Jedenastoletniego syna bohaterka wychowuje bardzo źle, przez palce patrzy na jego rosnące chamstwo.

W szkole Katarzyna zmaga się z nieuprzejmością nauczycieli, którzy sprzątaczkę traktują jak maszynę przeznaczoną wyłącznie do wymiatania odpadów spod ich dostojnych nóg. Odkrywa też dobroć w ludziach prostych, biednych, ciężko doświadczonych przez los. 

Lubię historie ukazujące zmagania z trudnościami życia i bardzo się cieszyłam, niosąc tę książkę z biblioteki. Jednak w trakcie czytania poczułam rozczarowanie, dostrzegałam też nielogiczności, uproszczenia i schematy. Byłoby wspaniale, gdyby Ostrowska nie przejaskrawiła pewnych sytuacji, nie zbudowała portretów ludzi ze stereotypów. Babcia nie ma ani jednej wady, wszystkie sprzątaczki są poczciwymi kobietami, pomagającymi sobie wzajemnie i popijającymi w kantorkach bimber, a pani dyrektor i sekretarka odznaczają się wrednymi charakterami. Dziwią się, że woźna posiada komórkę oraz że zna grzecznościowe zwroty i angielskie słowa: 

- Sorry, pani dyrektor - wymknęło mi się, więc natychmiast dostałam napadu kaszlu. 
- Sorry? Zna pani angielski?[1]. 

Gdy Katarzyna rozpoczyna pracę, w nauczycielskiej toalecie leżą dokoła kosza niezapakowane zużyte podpaski, a parter szkoły i sekretariat są nieznośnie zaśmiecone, niesprzątane od dwóch miesięcy:

Wszędzie, a najbardziej wokół biurka BARDZO WAŻNEJ SEKRETARKI, walały się pomięte w kulki opakowania po chipsach, herbatnikach i batonach czekoladowych. Kosz na śmieci wydzielał intensywną woń zgniłych jabłek[2]. I tak sobie pomyślałam: czy to możliwe, by w sekretariacie było aż tak brudno? Do sekretariatu przychodzą przecież rodzice uczniów i petenci... 

Styl raczej na niskim poziomie, zdarzają się u Ewy Ostrowskiej niezbyt ładne zdania, jak np. te, w którym aż dwa razy występuje wyraz „podłoga”: Oczywiście, pozostawiając na podłodze artystyczną kompozycję w stylu taszyzmu: spontanicznie rozchlapaną żółć jajecznicową na seledynowej terakocie kuchennej podłogi[3]. 

W książce pojawiły się rekwizyty z powieści sensacyjnych i romansowych, ale o nich nie napiszę, by nie zdradzać zakończenia. Nie przekonali mnie bohaterowie, dialogi wydały mi się sztuczne, niektóre sytuacje bardzo mało prawdopodobne. Nie wspomnę już o tym, że owa szkoła miała wyjątkowo dużą liczbę etatów woźnych i że Ewa Ostrowska myli trochę pojęcia: woźna to osoba, która stoi przy szatniach, a osoby sprzątające na piętrach zatrudniane są jako sprzątaczki. I czy trochę lepiej ubrana sprzątaczka, niewyrażająca się prymitywnie i posiadająca komórkę, budzi w dzisiejszych czasach aż takie zdziwienie? Chyba nie. Bo Katarzyna, aby otrzymać tę pracę, skłamała, że ukończyła tylko 6 klas i specjalnie porwała na sobie ubranie. 

I ostatni fragmencik: 

- Co tak stoi? Ogłuchła? Może wejść. 
- Dziękuję uprzejmie - uśmiechnęłam się słodko, wywołując u sekretarki stan nazywany przez psychiatrów osłupieniem. Woźna, która zna słowo: uprzejmie?[4] 

Cóż, ja też podczas czytania wpadłam w stan przez psychiatrów zwany osłupieniem. Osłupiałam, bo książka jest słabiutka. Po takiej autorce jak Ewa Ostrowska spodziewałam się czegoś lepszego!

--- 
[1] Ewa Ostrowska, Ja, pani woźna, wyd. Skrzat, 2008, str. 109. 
[2] Tamże, str. 107. 
[3] Tamże, str. 11. 
[4] Tamże, str. 108.

Napisane 2010-03-21.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz