29.01.2012

Gdy lekarz jest bardziej chory od swoich pacjentów, czyli „I będę żyć...” Jerri Nielsen

W książce I będę żyć...” przedstawiona została niezwykła, autentyczna historia. Może nawet o niej słyszeliście? W roku 1999 podawano informacje o lekarce, która podczas pobytu na Antarktydzie wykryła u siebie złośliwy nowotwór piersi. Panowały akurat takie mrozy, że żaden samolot nie mógł wylądować w miejscu, w którym przebywała biedna Jerri, by zabrać ją do szpitala. Porozumiewać się z nią można było jedynie przez internet. 

Przerażająca jest ta historia. Próbowałam sobie wyobrazić, jak musiała się czuć ta czekająca na ocieplenie lekarka, mająca świadomość, że każdy dzień zwłoki w leczeniu oznacza mniejsze szanse na wyzdrowienie. Jak okropne musiały jej się wydawać te zwały śniegu dokoła i jak początkowy zachwyt nad pięknem białej Antarktydy zmieniał się w coraz większy strach... Antarktyda stała się pułapką, z której nie można było się wydostać. Poza tym Jerri martwiła się, że gdy ona, jedyny lekarz, straci siły, polarnicy zostaną pozbawieni opieki medycznej. Organizatorzy ekspedycji nie przewidzieli, że to właśnie lekarz zachoruje najmocniej.

Jerri Nielsen sama wykonała sobie biopsję piersi, korzystając z instrukcji przysyłanych przez internet. I znowu - ile trzeba mieć odwagi i opanowania, by wykonać sobie taki zabieg. W dodatku chora nie mogła użyć silniejszych środków przeciwbólowych, gdyż według absurdalnych przepisów lekarz  - nawet wtedy, gdy był jedynym lekarzem na Antarktydzie - nie miał prawa sam sobie wypisać recepty. Musiała poprzestać na znieczuleniu miejscowym i okładach z lodu.

Autorka „I będę żyć...” nie tylko podzieliła się wrażeniami z pobytu na stacji badawczej im. Amundsena-Scotta, ale także opowiedziała o swojej smutnej przeszłości. Przedtem pracowała w pogotowiu. Po rozwodzie z mężczyzną, który złośliwie namawiał dzieci do nieutrzymywania z nią kontaktów, postanowiła wyjechać dosłownie na koniec świata. Może chciała zrealizować swoje marzenia podróżnicze? A może najbardziej pragnęła zaimponować dzieciom, sprawić, by poczuły się dumne z niezwykłej matki?

Opisy lądolodu przeplatają się z opisami strachu przed śmiercią, a wiadomości na temat rozwoju raka z wiadomościami o życiu w ekstremalnych warunkach.

W zakończeniu chciałam napisać, że historia o odważnej kobiecie brzmi optymistycznie, że zabrano ją z bieguna, wyleczono... Ale zajrzałam do internetu. Okazało się, że po kilku latach od wykonania mastektomii u Jerri pojawiły się przerzuty do wątroby i do kości, a wreszcie do mózgu. Zmarła w roku 2009.

A przed śmiercią podobno wróciła na Antarktydę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz