31.01.2012

„Zimowe dzieci” Dea Trier Mørch


„Zimowe dzieci” duńskiej pisarki Dei Trier Mørch to dość stara książka (po raz pierwszy ukazała się w roku 1976 w Danii), ale jakże urocza i nastrojowa. Opowiada o pacjentkach kopenhaskiego szpitala, które zimą przebywają na oddziale patologii ciąży i oczekują na rozwiązanie. Rozmawiają o dzieciach, radują się, ale też niepokoją. Jedna z bohaterek, Maria, ma za wiele wód płodowych i boi się, że urodzi kalekie dziecko. Inna pacjentka, Oliwia, choruje na cukrzycę i podczas ciąży gwałtownie pogarsza się jej wzrok. A Iwona? Lekarze każą Iwonie leżeć w łóżku, bo jej ciąża jest zagrożona. Niestety, Olfert, mąż Iwony, nie chce o tym słyszeć i w ogóle nie przejmuje się losem nienarodzonego dziecka.

W latach siedemdziesiątych inaczej opiekowano się noworodkami niż teraz, np. odciągnięte mleko położnicy podawano nie tylko jej dziecku, ale także innym głodnym dzieciom, stąd też niektóre fragmenty „Zimowych dzieci” mogą dziwić. Ale moim zdaniem nie jest to wada książki. To przede wszystkim opowieść o uczuciach, emocjach kobiet ciężarnych, a emocje nie zmieniają się tak szybko jak szczegóły obyczajowe.

W dwudziestym pierwszym wieku ciążę przeżywamy tak samo jak Iwona, Maria i Habiba. Nadal uważamy lekarza za boga i gdy podchodzi do nas, wstrzymujemy oddech. I tak jak Maria zadręczamy się, gdy ze spojrzeń personelu odgadujemy, że z płodem dzieje się coś złego. Zamęczamy położną prośbami, by przyłożyła do naszego brzucha stetoskop i raz jeszcze posłuchała bicia małego serduszka. I tak samo jak bohaterki powieści uważamy, że jest to najpiękniejszy dźwięk na świecie. :-)

„Zimowe dzieci” stały się bestsellerem w wielu krajach i wcale mnie to nie dziwi. Autorka trafiła w oczekiwania przyszłych mam, wspaniale utrwaliła te niezapomniane dnie, kiedy dzidziuś tuż-tuż, i uczyniła czytelnika świadkiem oczekiwania na wielki cud. Książka jest pełna ciepła, ale nie przesłodzona, wzruszająca, urocza i warta polecenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz