31.01.2012

„12 oddechów na minutę” Janusz Świtaj


Dzięki rozwojowi medycyny mnóstwo ludzi, którzy wcześniej nie mieliby szans na przeżycie, zostaje odratowanych: ratowane są noworodki z coraz mniejszą masą urodzeniową, osoby pozostające długo w stanie śmierci klinicznej, osoby z ciężkimi urazami mózgu. Janusz Świtaj to jeden z takich triumfów medycyny. Nie mógłby istnieć bez urządzeń medycznych: oddycha za niego respirator, nie rozstaje się z podnośnikiem i ssakiem, można nawet powiedzieć, że on i aparatura medyczna stanowią jedną całość. 

Ludzie na ogół o nie wiedzą o drugiej stronie medalu: to darowane życie sparaliżowani często uważają za męczarnię. Czują nieustanny ból, dyskomfort, nazywa się ich warzywami i traktuje tak, jakby byli pozbawieni czucia, wrażliwości, wreszcie - na ich utrzymanie przeznacza się zbyt mało pieniędzy. Umieszcza się ich w obskurnych domach opieki, gdzie skóra chorych gnije od odleżyn, albo wypisuje do domu i zostawia bez żadnej pomocy. Bliscy sparaliżowanych są złączeni z nimi jak syjamskie bliźnięta i nie mogą oddalić się na dłużej, muszą czuwać nad respiratorem, odsysać chorego, przewracać na drugi bok itd. Stają się więźniami maszyn medycznych. Głównym opiekunem Janusza Świtaja jest jego ojciec. Lecz co się stanie, kiedy stary ojciec nie będzie już mógł zajmować się chorym synem? W obawie o przyszłość Świtaj skierował do sądu wniosek o możliwość zaprzestania uporczywej kuracji i z tego powodu stał się najsłynniejszym polskim inwalidą.

Świtaj przyznaje, że z własnej winy stał się kaleką. Był przedtem piratem drogowym, jeździł motorem bez sprawnych hamulców, prowokował los, bo wierzył, że w najgorszym razie złamie kilka żeber. Jak się okazało, doznał zmiażdżenia rdzenia kręgowego, czego skutkiem jest porażenie czterokończynowe i niewydolność oddechowa.

W 12 oddechach na minutę Świtaj opowiada o wrażeniach ze szpitala, o relacjach z rodzicami, o tym, jak naprawdę wygląda pomoc niepełnosprawnym w Polsce. Ma rację, gdy twierdzi, że skoro państwo polskie życzy sobie, by sparaliżowani żyli, powinno zadbać o jakość tego życia, zapewnić im lepszą opiekę, większą kwotę pieniędzy. 

Książka jest trochę podobna do Życia po skoku Rokickiego. Obie są niedawno wydanymi pamiętnikami sparaliżowanych młodych mężczyzn, obie pokazują bezduszność personelu lekarskiego, obaj panowie z powodu młodzieńczej brawury przyczynili się do swojego kalectwa. 

Świtaj jako autor dba o to, by zaciekawić czytelnika, a cóż jest dla przeciętnego czytelnika ciekawszego niż sprawy erotyczne? Urozmaica więc swoją opowieść historiami o kobietach, jest nawet opis, jak będąc inwalidą, w tajemnicy przez ojcem uprawiał seks. 

Rodzice Świtaja to niewątpliwie wspaniali ludzie. Po wypadku wzięli go do domu, dzięki nim nie ma odleżyn ani zakażeń, ale też jest kontrolowany, ojciec stara się wybić mu z głowy związki z kobietami. 

Książka warta jest przeczytania, bo pokazuje, jak naprawdę wygląda życie niepełnosprawnego. Ukazuje nam, zdrowym, inny, straszny świat - świat bólu, szpitali, bezradności. I stawia mnóstwo pytań. Czy życie sparaliżowanego ma sens? Czy ktoś, kto prosi o eutanazję, naprawdę nie chce żyć, a może po prostu pragnie lepszej opieki? I czy można mówić o triumfie medycyny, kiedy pacjent nie czuje się zadowolony z wyników leczenia i marzy o śmierci? 

Na koniec kilka fragmentów: 
Skąd zatem mój katolicyzm? Po pierwsze, urodziłem się w nim i wychowałem. Nie umiałbym żyć bez tego. A po drugie - co mi szkodzi? Jeśli jest to jednak prawda, to zyskam bardzo wiele, jeśli nie, to ostatecznie niewiele stracę[1].
Po jednym z odczytanych przez pielęgniarkę listów, a był niezwykle wzruszający, dostałem ataku szału. Tak bardzo się wkurzyłem, że wszystkie maszyny monitorujące zaczęły wariować. Tak, tak wygląda szał człowieka z porażeniem czterokończynowym, podłączonego do respiratora, z kupą kabli na ciele, rurą w ustach i nosie. Nasz krzyk to pisk alarmu urządzenia, które mówi, że coś jest nie w porządku, bardzo nie w porządku![2]. 
Tak czy inaczej otworzyłem oczy w innym świecie. Wolałbym czułe powitanie ze świętym Piotrem, ale widać nie zasłużyłem na to i trafiłem do piekła[3].
Po przeczytaniu książki nasuwa się taka oto refleksja: człowiek w najstraszniejszym położeniu jest wtedy, gdy nawet samobójstwa popełnić nie może. To już więźniowie obozów koncentracyjnych mieli więcej wolności.

--- 
[1] Janusz Świtaj , 12 oddechów na minutę, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2008, str. 50. 
[2] Tamże, str. 29. 
[3] Tamże, str. 25.

Napisane 2010-05-15, zamieszczone wcześniej w Biblionetce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz